Autostopem w byłym gułagu Workuta
Podróż autostopem przez spory kawałek Rosji do koła podbiegunowego? Dla wielu osób to absolutne szaleństwo, dla naszej przyjaciółki Mari to idealne wakacje. Przeczytaj, czego doświadczyła podczas podróży do byłego sowieckiego gułagu, syberyjskiego miasta Workuta!
"Potrzebuję 1 litr benzyny", mówię uśmiechając się do faceta na stacji benzynowej, machając butelką z benzyny Soto StormBreakerktórą wybrałem na moją podróż na północ polarnej Rosji. Facet kiwa głową i sugeruje, że 1 litr benzyny na pewno mi nie pomoże. "Kupię to" - wskazuję na portfel. "Nie chcę tego za darmo!". "Nie, nie".
Wszystko zmienia się dopiero, gdy wkładam mu do kieszeni kilkadziesiąt rubli. Nagle trzymam w ręku butelkę pełną benzyny. Rosja mnie wita! Był to jednak pierwszy i jedyny raz, kiedy ktoś zażądał ode mnie łapówki lub chciał pozbawić mnie pieniędzy. Z drugiej strony, podczas mojej podróży spotkałem bardzo miłych i życzliwych ludzi, którzy sprawili, że moja autostopowa podróż do Workuty była ogromnym przeżyciem.

Z Moskwy prosto do gułagu
Zaczynam podróż autostopem z Moskwy, dobrze przejezdną autostradą. Wczoraj w hostelu rozmawiałem z kilkoma podróżnikami o celu mojej podróży. Nie rozumieli, dlaczego tam jadę. "Mówiłeś, że tam nic nie ma! W Rosji jest tyle pięknych miejsc, a ty jedziesz do byłego gułagu!". "To ciekawa przygoda" - odpowiadam. Wszyscy kiwają głowami. Jeden z rosyjskich podróżników mówi, że nie ma pojęcia, gdzie jest Workuta. Mówi, że gdzieś wysoko w Rosji. Pada deszcz, wszędzie błoto. Od dwóch godzin macham do samochodów, czekając, aż ktoś się zatrzyma. Co za pomysł! W końcu przejeżdżam około 20 kilometrów i znajduję się w miejscu podobnym do poprzedniego.

Jedyną zmianą jest to, że samochody już nie pędzą obok mnie, tylko leniwie podskakują i węszą pod nosem. To korek. Mijam je i sygnalizuję, że chcę jechać do Jarosławia. Zero reakcji, więc po chwili wskakuję na betonowy słup, żeby być widocznym i pobawić się w autostopowicza. Macham do samochodów i uśmiecham się do wszystkich. Wygląda na to, że całkiem nieźle rozbawiam znudzonych kierowców, bo już po chwili znajduję się za kierownicą z Valentinem i Victorią. Podróż przebiega trochę po rosyjsku. Jedno piwo, drugie, wódka. Zabawa kończy się debatą hokejową. "Jaromir Jagr!" "Tak, tak. Znowu Siergiej Owieczkin."

Cisza. Już wiem dlaczego. Och, to nie poszło zbyt dobrze, zaciskam zęby i subtelnie szukam klamki. Widzę siebie, jak pospiesznie wyskakuję z jadącego samochodu. Tak, wiem, że słynny rosyjski hokeista nie ma na imię Siergiej, tylko Aleksander. Ale wysoki poziom alkoholu sprawił, że moje usta mówią szybciej niż mój mózg. To może nie być zbyt opłacalne w Rosji. Na szczęście wszystko układa się polubownie i późnym wieczorem rozbijam namiot obok stacji benzynowej. Rock Empire Orbis. Sprawdził się już podczas mojej ostatniej podróży, więc nie było wątpliwości, że pojedzie ze mną do Rosji.

Zima daje o sobie znać
Drugi dzień przebiega podobnie. Zawsze czekam dość długo na samochód, który ma mnie odebrać, ale kiedy już się pojawi, zwykle jest zachwycony. Dość często pada deszcz. Cieszę się nowością na przyszłą zimę, kurtką Yungay czeskiej marki Direct Alpinez którą radzę sobie bardzo dobrze w deszczową pogodę, nawet bez warstwy goretexu. Kurtka jest wypełniona super włóknem Climashild Apex. Daje to super loft i bardzo solidne właściwości szybkoschnące. Na zewnątrz znajduje się Yungay Pertex, a dokładniej Quantum Air - super materiał chroniący przed wiatrem, ale także przed wilgocią. Jednak gdy kurtka zaczęła przemakać, wyschła w samochodzie w ciągu kilku chwil. Była to zdecydowanie duża zaleta w porównaniu ze zwykłą kurtką puchową. Nie musiałem więc zmagać się z deszczem czy pluchą, ani ciągnąć za sobą kurtki z goretexu. Komfort termiczny w Yungay był również bardzo dobry. W połączeniu z kurtką termiczną Devold, nigdy nie było mi zimno podczas podróży.

Dwa dni później dotarliśmy do miasta Syktyvkar. Tutaj jest już klasyczna rosyjska zima. Przynajmniej jeśli chodzi o śnieg. Całkowicie zasypane samochody i czasami na wpół zaorane chodniki tworzą niemal bajkową atmosferę. Psują to może odrapane i spleśniałe komunistyczne bloki mieszkalne, ale to tylko punkt widzenia. Bardzo mi się tu podoba, dlatego tu przyjechałem. Z wyjątkiem temperatury, która mogłaby być nieco niższa.

Noc w kościele
Idę na spacer do miejscowego kościoła. Nawiązuję rozmowę ze starszą kobietą, która rozpoczyna serię dość zabawnych historii. Dostaję rosół, który jest tak dobry, jak Adventure Menu, które jem po drodze. Nieco później melduję się w kolejnym pokoju, małym pokoju dla pielgrzymów. Nie minęło wiele czasu, zanim ucinam sobie pogawędkę z miłą panią na temat mojej podróży do Rosji. Rozumiemy się co do słowa, więc nie chcę zgadywać, co powiem w wywiadzie. Zaraz po rozmowie podchodzi do mnie chłopak i pyta, czy mógłbym z nim porozmawiać, mówiąc, że nie rozmawiał osobiście po angielsku z obcokrajowcem od pięciu lat. OK, zaczynamy! Na szczęście rozmowa nie wchodzi w zbyt wiele szczegółów i mogę w końcu położyć się spać około 22:00, ponieważ następnego dnia planuję przejechać kolejne 600 km do miasta Pechora. Powoli zbliża się północ.

Budzę się wcześnie i kontynuuję podróż autostopem. Śnieg robi się coraz cięższy. Na poboczu często ślizgam się w zaspach, co nie jest zbyt przyjemne. Na szczęście na tę wyprawę wybrałem rakiety śnieżne Buxton kanadyjskiej firmy Sorel, które szczególnie doceniłem podczas długiego oczekiwania. Stanie w miejscu na mrozie nie sprzyja komfortowi termicznemu. Muszę jednak przyznać, że raz było mi w nich zimno, gdy przez moją głupotę spadł na nie śnieg, który następnie stopił się i utworzył kałużę. Poza tym wytrzymały próbę czasu.

Linia ponad budżet
Droga powoli się zmienia, przestaje się ciągnąć i pada gęsty śnieg. Robi się ciemno, a samochodów jest coraz mniej. Tak wygląda mój przyjazd do Pechory. Tutaj jestem już naprawdę na północy, tutaj kończy się droga, a zaczynają tzw. zimowe drzewa. Specjalne drogi, które są używane tylko zimą i używane głównie przez zmodyfikowane zimą ciężarówki. Nie ma innego sposobu, aby dostać się do Workuty samochodem. To jest mój główny cel. Chcę jechać autostopem po tej zimowej drodze. Ale wszystko jest inaczej.

Leonie, która zawiezie mnie aż do Pechory, pomaga mi znaleźć informacje. Dowiaduję się złej wiadomości - zimowiska są obecnie nieczynne. To najcieplejsza zima w historii! Cholera! Ale nie zamierzam się tak łatwo poddać. Chodzę po mieście i przypadkowo pytam ludzi, czy mają informacje o zimowej drodze do Workuty. Komunikacja nie jest łatwa, nikt nie mówi tu po angielsku. Jestem trochę egzotyczny! Ale wynik jest więcej niż jasny. Domy zimowe są po prostu zamknięte. Nie pozostaje mi nic innego, jak odbyć ostatnią część podróży pociągiem. Tego wieczoru wsiadam i przez noc przemierzam rosyjską polarną tundrę.

Ponure górnicze miasto
Docieram tu nad ranem. Mój główny cel został osiągnięty, choć nie z taką radością, jakiej oczekiwałem. Mimo to zostaję tu na dwa dni i obserwuję ciężkie życie mieszkańców. Workuta, polarne miasto liczące około 60 000 mieszkańców, ma bardzo przygnębiającą atmosferę. Wynika to bez wątpienia z faktu, że zostało zbudowane na pozostałościach przerażającego gułagu, który został tu założony około 1930 roku. Temperatury spadają tu znacznie poniżej zera przez kilka miesięcy, więc nic dziwnego, że wielu, głównie młodych ludzi, wyjeżdża.

Wielu mężczyzn, którzy pozostali, pracuje w pobliskich kopalniach węgla. Jest to ciężka i niebezpieczna praca, jak pokazała śmierć pary górników w eksplozji kilka dni temu. Podczas zwiedzania Workuty i okolic natknęliśmy się nawet na ich pogrzeb, który odbył się w pobliskiej wiosce. Nic przyjemnego. Z drugiej strony Workuta nie była tylko zimnym i przygnębiającym miejscem. Spacer zaśnieżonymi ulicami w marcu i oglądanie rozświetlonego Yule Yoke jest możliwe chyba tylko tutaj.

Zimowiska w końcu otwarte
Za dwa dni czas ruszać dalej. Ponownie wsiadam do pociągu i przekraczam Ural. Dojeżdżam do miasta Labytnangi. Natychmiast ogarnia mnie inna atmosfera. Na pierwszy rzut oka wydaje się jakoś bogatsze i, co najważniejsze, są tu otwarte zimowiska! Od razu planuję kilka następnych dni. Podróż autostopem przez tundrę, aby zobaczyć koczowniczych pasterzy reniferów, wydaje się idealnym pomysłem!
Jest wieczór, rozbijam namiot na brzegu zamarzniętej rzeki Ob. W końcu zrobiło się wystarczająco ciepło i mogę w pełni przetestować śpiwór, który wybrałem na tę wyprawę. Oto model Mammut Protect Down Bag -18 °C. Prawdziwy pogromca mrozu w ekstremalnie niskich temperaturach. Dzięki kaczym piórom o doskonałej sile wypełnienia 700 cuin, śpiwór ma bardzo solidną wagę (1700 g bez worka kompresyjnego) i wymiary po złożeniu. Bardzo doceniam przedni zamek błyskawiczny, który ułatwia regulację temperatury, a także łatwe w użyciu ramiona boczne. Testowanie śpiwora w rosyjskich warunkach było dość skomplikowane, więc napiszę o tym osobną recenzję w przyszłości.

Niespodziewany koniec podróży
Siedzę zadowolony przed namiotem, drobne płatki śniegu spadają na mnie, popijając pysznie zimną wódkę. Pies szczeka w pobliżu, a para świateł samochodu przesuwa się przez Ob, właśnie przekraczając tę ogromną zamarzniętą rzekę. Poza tym cisza. Prawdziwa rosyjska sielanka, którą się rozkoszuję. Ale kończy się nagle i znacznie szybciej, niż bym sobie tego życzył.
Dostaję wiadomość z Czech - sytuacja związana z koronawirusem pogarsza się z dnia na dzień i istnieje realne zagrożenie, że nie wrócę do domu, jeśli natychmiast nie zmienię sytuacji. Stoję przed trudną decyzją: zawrócić, oszczędzić pasterzy reniferów i moje marzenie o dotarciu autostopem na zimowisko, czy zaryzykować brak możliwości powrotu do domu.

Gdy następnego wieczoru podziwiam polarny krajobraz pode mną i lecę do domu, wiem, że podjąłem właściwą decyzję. Nie każda podróż przebiega zgodnie z planem. Czasami trzeba przyznać się do porażki i cieszyć się tym, czego wyprawa pozwoliła nam doświadczyć. Niepewność tego, czego doświadczysz lub nie, jest w końcu najlepszą częścią podróżowania.