Ze śpiworem Grüezi w górach Pamiru
Późnym latem tego roku, wraz z moim przyjacielem Vojtą, odwiedziłem południową część gór Pamir w Azji Środkowej w Tadżykistanie, nazywaną Dachem Świata. Pierwotny plan, którego celem były siedmiotysięczne szczyty na przeciwległym brzegu rzeki Pyandzh, będące już częścią pasma górskiego Hindukusz i położone w północno-wschodnim Afganistanie, nie wypalił. Powód? Zamknięta granica, talibskie flagi na drugim brzegu itp. Nie ma co się rozwijać, lepiej w góry w kierunku sześciotysięcznika Shahdara!
Aby uzyskać bardziej szczegółowe informacje na temat najlepszej drogi do południowo-wschodniego Pamiru, kliknij tutaj. Nasz wcześniej zaplanowany plan B wymagał podróży z centrum tadżyckiego Pamiru, Khorog, dalej wzdłuż rzeki Pyanj do ostatniej wioski w regionie, Vachan, Langar, co zajęło około siedmiu godzin jeepem. Po krótkim odpoczynku w lokalnym pensjonacie, rano podążyliśmy ścieżką wbijającą się we wzgórza nad wioską, minęliśmy starożytne petroglify świadczące o co najmniej tysiącu lat zamieszkiwania w okolicy i kontynuowaliśmy wzdłuż kanału irygacyjnego w ramach kilometrowego podejścia na łąkę poniżej Engels Peak (6510 m), która stanowi również idealną platformę dla obozu bazowego. Jest to również idealna baza do aklimatyzacji, a obecni tu pasterze, którzy latem mieszkają na wysokości 4000 m, z przyjemnością dostarczą ci mleko i podobne produkty.

Ale pogoda była naprawdę nędzna. Wszędzie było mglisto i wilgotno, a prognoza pogody nie zapowiadała poprawy przez najbliższe pięć dni. Po konsultacji z pasterzami udaliśmy się na spoczynek i po zachodzie słońca zjedliśmy ciepłą kolację w pensjonacie, gdzie wegetowaliśmy przez kolejne trzy dni. Niestety, prognoza nie kłamała, jednak czwartego dnia udaliśmy się do BC, rozbiliśmy namiot i przetoczyliśmy się tam, aklimatyzując się przez co najmniej kolejne trzy dni, ponieważ uporczywy deszcz zamienił się w płatki śniegu w ciągu ostatnich kilku dni. W międzyczasie pasterze odeszli (trzy lub cztery tygodnie wcześniej niż zwykle), ponieważ owce i kozy były szczególnie zagrożone śmiercią z powodu hipotermii. Doskonałe śpiwory utrzymywały ciepło w naszym wiecznie wilgotnym namiocie. Wysokiej jakości śpiwór puchowy Vojt dobrze izolował, ale był stale wilgotny po deszczowej nocy, ale mój śpiwór Grüezi nie cierpiał z powodu wilgoci dzięki unikalnej technologii Down Hybrid. To naprawdę działa!

Kiedy w końcu rozpogodziło się, a chmury roztopiły się, odsłaniając świeże, śnieżnobiałe horyzonty, spakowałem wszystko, czego potrzebowałem, aby wspiąć się na prawie niemożliwy do zdobycia szczyt TbGU (6 142 m), który oferuje trochę wspinaczki w końcowych partiach, ale droga na górę jest długa... Skały, gruz, grań i coraz więcej śniegu od około 4800 m. Kiedy było już oczywiste, że słońce kończy tu swoją turę i ma zamiar zaszczycić swoją obecnością australijskie płoty i roślinność, na wysokości około 5 100 m zdejmujemy koszulki, śpiwory, kuchenkę i po kilku metrach udajemy się na zasłużony odpoczynek. Noc jest spokojna i, biorąc pod uwagę miejsce i porę, lekko mroźna. Rano mogło być co najwyżej -15, a dziadek Mrazíček ze swoją kulturalną kulą Mrazilka zostawił nam pozdrowienie na żabach, które słońce, po rozpoczęciu porannej zmiany, zamieniło w krople, przez co śpiwór stał się mokry. To, jak wiemy, nie jest żadnym zagrożeniem dla śpiwora hybrydowego Biopod Down.


Po śniadaniu ruszamy w dalszą drogę, ale po pokonaniu pół kilometra przewyższenia walka w świeżym śniegu przestaje być satysfakcjonująca i staje się coraz bardziej męcząca pod każdym względem. Zdobycie szczytu i bezpieczne zejście wymagałoby kolejnego biwaku, a najprawdopodobniej dwóch, więc postanawiamy uznać aklimatyzację za wystarczającą i ruszamy w drogę powrotną. W drodze do BC korzystamy z górskiego jeziora dla fizycznego i duchowego oczyszczenia.

Pasterze i ich stada niestety zniknęli, ale głowa doliny poniżej Engels, z meandrującą lodowcową rzeką, ma niemal mistyczną atmosferę. Jednak zdobycie centralnego punktu genius loci tego miejsca - szczytu Engels - wymaga większego doświadczenia i dokładniejszych umiejętności alpinistycznych, niż posiada nasz zespół linowy. Nie chcemy wspinać się na dostępną sześciotysięczną "spacerową" tarczę Moskiewskiej Prawdy, częściowo z powodów "ideologicznych", ale przede wszystkim postanawiamy oszczędzać siły na następną dolinę powyżej wioski Vrang, skąd w ciągu najbliższych kilku dni zejdziemy pod szczyty Tadżykistanu (6565 m) i LGU (6222 m).

Schodzimy więc z powrotem do Langar, odbieramy nasze rzeczy z hostelu i podróżujemy 30 km na południowy zachód w kierunku Chorog do wspomnianej wioski Vrang, gdzie mamy już przeszłość z poprzednich lat w postaci przyjaciół, zwłaszcza lokalnego eksperta i przewodnika górskiego Zarbali Zevarova, który chętnie pomaga i zapewnia zakwaterowanie, jedzenie i porady wszystkim pielgrzymom, poszukiwaczom przygód i wspinaczom za rozsądną i symboliczną opłatą.

W Zarbali bierzemy dwa dni na złapanie oddechu, a ponieważ pogoda się poprawiła, z jego pomocą organizujemy tragarzy i następnego ranka wyruszamy z sąsiedniej wioski Nizgar, tym razem na nartach alpejskich. Mniej więcej w połowie drogi osioł ważący około 40 kg odmawia współpracy, więc Ruslan, młody duchem młodzieniec z Pamiru, spokojnie przejmuje jego rolę i niesie bagaż do BC na około 4700 m.

Po drodze postanawiamy skierować naszą uwagę na LGU 6000 metrów niżej i nieco bliżej, gdyż Pik Tadżykistanu (ponownie prawie nieodwiedzany, a zdjęcia i informacje o nim praktycznie niedostępne) nie może być słyszalny ze względu na trudny teren, jak pierwotnie planowaliśmy. Niestety, nie możemy dostać się na obie góry, więc przynajmniej wszystko odpowiednio zmapujemy na następne wydarzenia wspinaczkowe.

Część sprzętu i zapasów zostawiamy w BC, bo objuczeni mnóstwem ciężkich plecaków i toreb ruszamy na LGU. Obowiązkowe suszenie, a potem długo wyczekiwane pole śnieżne, na którym założymy nasz zaawansowany obóz. Ku naszemu rozczarowaniu odkrywamy, że zejście będzie bardziej skomplikowane: nie dlatego, że nie byłoby to technicznie możliwe, ale wszystko przeciągnie się o dwa, a najprawdopodobniej trzy dni, ponieważ po zejściu będziemy musieli ominąć grań, a następnie zejść, aby wrócić do obozu zaawansowanego i odebrać nasz sprzęt.

Ponieważ pierwszego wejścia na LGU dwa lata temu dokonali członkowie międzynarodowej europejskiej ekspedycji, jak powiedział nam Ruslan, zdecydowaliśmy się wejść na szczyt bez nart. Jednak następnego dnia odbędzie się kilka okrążeń skialpowych u podnóża tej ładnej góry. Na szczęście moje narty, o doskonałych właściwościach manewrowych, to lekkie Fischer Transalp Carbon 82, więc ich praktyczny transport nie pozbawił mnie mocy.

Drugi obóz wysunięty budujemy na początku grani prowadzącej na szczyt. Pierwotny pomysł wspinania się wzdłuż grani został porzucony, ponieważ skała jest tak poszarpana i niestabilna, że byłoby to czystą głupotą.

Wybieramy więc opcję trawersu, podczas którego oczywiście musimy być bardzo ostrożni i uważać na okazjonalne osunięcia skał na grani. Trawers od prawej strony udaje się, po czym następuje około stu metrów w pionie o nachyleniu około 50 stopni. Raki i raczki świetnie trzymają się w lodzie i firnie, nie ma potrzeby wiercenia śrub i ciągnięcia liny nawet podczas powrotu. Po tej przełęczy jestem lekko zdyszany, więc Vojta przejmuje prowadzenie i w niecałą godzinę jest na szczycie tej pięknej, czwartej co do wysokości góry w południowym Pamirze.

Cieszymy się pięknymi widokami, pogoda nam sprzyja, więc wrażenia są maksymalnie pozytywne. W recenzji kurtki Ladak pisałem, że polecam ją na trekking w obrębie sześciotysięczników. Oto dowód zamiast obietnic. Kurtka puchowa Sir Joseph okazała się absolutnie idealna na warunki tego typu wyprawy. Utrzymuje ciepło w obozach bazowych i progresywnych, nie utrudnia manewrowania toporem podczas przemieszczania się na wyższe i bardziej eksponowane wysokości, a także zapewnia doskonałą izolację i ochronę, gdy na szczycie wieje wiatr.

To było całkiem niezłe zejście. Musimy przyznać, że na ostatnich stu metrach przed obozem nie mogliśmy się doczekać, aby zdjąć cały nasz sprzęt i ekwipunek, wyciągnąć się w naszych zaufanych śpiworach, które są przyjaciółmi temperatur poniżej zera na wysokościach powyżej 5000 m i zjeść porządny ciepły posiłek i nawodnić nasze odwodnione ciała. Tak też się stało i spaliśmy snem sprawiedliwych.

Niemiła niespodzianka przyszła następnego dnia po dotarciu do bazy. Plecak i torba podarte, jedzenie wyjedzone i wszędzie porozrzucane rzeczy. Początkowe przypuszczenia, że spustoszenie spowodowały świstaki górskie, które zamieszkują te wysokogórskie tereny, zostały obalone przez doświadczonego Zarbali i bliższe oględziny zniszczonych rzeczy. Tak, moi przyjaciele, to był niedźwiedź. Szkoda, że nie mieliśmy kamery-pułapki. Na szczęście nie zniszczył nic ważnego, panele słoneczne z powerbankiem przetrwały, plecak i tak był na wykończeniu, a Eskimos zajął zaszczytne miejsce na wystawie pamiątek z podróży Vojty. Jego cena bez wątpienia wzrośnie w przyszłości, a za kilkadziesiąt lat z pewnością stanie się obiektem spekulacji biznesmenów handlujących artefaktami znanych osobistości, za które żądają ogromnych sum. Bądźmy znów razem na Dachu Świata!

Używany sprzęt
Ladak Men
Sir Joseph
- navy/limet
- black
- turquoise
- navy/turquoise24
- navy/turquoise
- black/navy
Męska kurtka puchowa o innowacyjnym kroju od Sir Joseph z serii Trekking.
Sumo Carbon
Jetboil
Najbezpieczniejszy zestaw do gotowania na rynku...
Biopod Down Hybrid Ice Cold
Grüezi bag
- Platin Grey
Ciepły śpiwór z połączonym wypełnieniem z gęsiego puchu i norweskiej wełny. W zestawie znajduje się również ładowalne ogrzewanie w obszarze nóg.
Venture 35 Solar kit
Goal Zero